Właściwie Dan Saffer powiedział już wszystko... Ile razy słyszę lub czytam o „design thinking” włącza się mój detektor bullshitu. Pisałem już na ten temat kilka lat temu, ale teraz moje postrzeganie tego, co faktycznie kryje się za tym sformułowaniem jest dużo bardziej krytycznie. Czym jest design thinking i czym właściwie różni się od designu? Tego nikt nie potrafi dokładnie sprecyzować. To kreatywne myślenie, które polega na generowaniu rozwiązań dla problemów o nieznanym początkowo rozwiązaniu z użyciem takich metod projektowych jak obserwacja użytkowników, burze mózgów, prototypowanie. I przede wszystkim żółte karteczki, dużo żółtych karteczek 😉 Trudno powiedzieć, aby było to coś nowego, co uzasadniałoby posługiwanie się taką etykietką.

„Design thinking” zostało spopularyzowane przez firmę IDEO. Źródła tego terminu można prześledzić w książce Tima Browna (CEO IDEO) „Change by Design”. Właśnie ją czytam i to sprowokowało mnie do napisania tej notki. W skrócie: projektanci wzornictwa przemysłowego dostrzegli, że świat się zmienia: design to nie tylko ładne przedmioty - można też projektować niematerialne usługi, procesy, aplikacje internetowe. Stworzyli więc nowy buzzword, którego celem jest komunikowanie tego, że:

  1. Design to nie tylko forma, ale przede wszystkim rozwiązywanie problemów, i nie musi dotyczyć fizycznych przedmiotów;
  2. Designerzy posiadają specjalny sposób kreatywnego myślenia, którego nie używają konsultanci biznesowi w garniturach;
  3. Ale każdy, nawet Ty drogi kliencie, możesz być tak fajny jak designerzy, jeśli zaczniesz tylko myśleć jak oni. Nie musisz mieć doświadczenia w projektowaniu - w końcu to nie design tylko „design thinking”.

Pierwsza rzecz wydaje się dzisiaj oczywista przy dynamicznym rozwoju takich dyscyplin jak projektowanie interakcji czy service design (choć zawsze w końcu stoją za tym namacalne rzeczy, które trzeba zaprojektować). Z drugim mitem rozprawił się niedawno Don Norman - nie ma nic magicznego w myśleniu projektatnów, i nie ma gotowej recepty nad dobry design i następnego iPoda. "Change by Design" jest w dużej mierze reklamą IDEO i zadziwiająco jak na firmę, której motto jest "fail early, fail often" nie mówi nic o sytuacjach, kiedy proces projektowy nie doprowadził do udanych rezultatów. Z perspektywy czasu jednak niektóre case-y, które Brown opisuje jako zastosowane "design thinking" nie okazały się wcale takimi sukcesami (jak np. platforma OVI Nokia, która już nie istnieje). Najwięcej problemów sprawia jednak punkt trzeci...

Design bez designu

"Design is easy. All you do is stare at the screen until drops of blood form on your forehead." - Marty Neumier

Projektowanie to zwykle długie godziny spędzone prze ekranem komputera, szlifowanie detali, wypróbowywanie setek rozwiązań, katalogowanie treści, pisanie specyfikacji. To męczące, zdarza się, że nawet nudne, satysfakcja pojawia się dopiero, kiedy po długim czasie dochodzimy do rozwiązania, które wydaje się najlepiej spełniać założone cele. Większość dużych projektów trwa miesiącami, czy nawet latami, więc w pewnym momencie pojawiają się też wątpliwości i znużenie własnymi pomysłami.

„Design thinking” wydaje się to wszystko ignorować skupiając się tylko na tych etapach procesu projektowego, które są najbardziej „fajne” i medialne - warsztatach kreatywnych, szkicowaniu, generowaniu jak największej liczby pomysłów. Oczywiście przy projektowaniu jest sporo miejsca na zabawę, ale przecież to tylko część prawdy. Zadaniem projektantów jest zawsze stworzenie konkretnego rezultatu: czegoś co użytkownik może zobaczyć, poczuć, użyć. Nie jest to tylko snucie wizji.

Mam wrażenie, że zwolennicy „design thinking” traktują wybrane metody designu jako rodzaj life-coachingu, czy terapii, która pozwala odkryć im, że też potrafią myśleć kreatywnie. Jasne, każdy może być kreatywny, ale niekoniecznie ma to wiele wspólnego z projektowaniem.

Prawdziwe projektowanie, to nie tworzenie wizji na rok 2050 bez jakichkolwiek ograniczeń. „Real artists ship” jak mówił Steve Jobs, tworzenie projektów koncepcyjnych nie jest nic warte. Setka szkiców i tysiąc post-itów nie są nic warte, jeśli nie prowadzą do stworzenia realnego projektu o realnej wartości biznesowej. A design thinking bardziej skupia się procesie i fajności swoich metod, niż na efektach końcowych. To taki dizajnerski fetyszyzm 🙂

Projektanci dość szybko narzucają sobie wymagania i ograniczenia, potrzebują zawężenia pola właśnie po to, żeby szybko stworzyć coś bardziej konkretnego. Rozwijają swoje pomysły przez pracę nad konkretnymi rozwiązaniami - w kolejnych iteracjach uczą się i zadają pytania poprzez tworzenie i analizowanie tego, co zrobili, a nie tylko myślenie.

Design thinker vs. Designer

To co wydało mi się bardzo niefajne w książce Browna, to pojawiające się między wierszami przeświadczenie, że „desing thinker”, to coś więcej, niż „designer”. Design thinker tworzy wiekopomne wizje, designer jest tylko od brudnej roboty. Stoi to w sprzeczności z tym, co powtarzał wiele lat temu założyciel IDEO David Kelley, że to właśnie „design is thinking” (co ma być źródłem terminu).

Bliska współpraca klientów z projektantami jest oczywiście bardzo cenna, i książka Browna jest pełna takich przykładów. Włączenie klientów w proces projektowy ułatwia generowanie i ocenę rozwiązań. Klienci wnoszą do projektu głęboką znajomość swojej dziedziny, a projektanci cenne spojrzenie outsidera, doświadczenie z wielu różnych branż i projektów, plus konkretny warsztat. Myślę jednak, że pojęcie "design thinking" zamiast zbliżać ze sobą te dwa światy i pozwalać wzajemnie zobaczyć klientom i projektantom wartościowe rzeczy z obu stron, w rzeczywistości może deprecjonować wartość projektanta. Designer staje się wykonawcą pomysłów "myśliciela": wireframerem, operatorem Photoshopa.

Tego jaki stosunek do designu ma firma nie powinno się oceniać po ilości kreatywnych warsztatów i wygenerowanych pomysłów, liczbie post-itów przylepionych na ścianach oraz prezentacjach z dużą liczbą mądrych angielskich zwrotów, ale po tym jak traktuje, briefuje i angażuje swoich designerów, i jakie usługi i produkty dostarcza swoim klientom.

Update, 2015: kilka tweetów od designerów, których naprawdę cenię 🙂

Do poczytania: