To już miesiąc odkąd pojawił się Google+ i zaskoczył wszystkich całkiem udanym interfejsem. A najbardziej prominentną funkcją tego interfejsu są “cirlces”, czyli kręgi do których możemy dodawać znajomych, wysyłać wiadomości i filtrować przez nie posty wyświetlane na naszym wallu.

Wielu specjalistów UX wypowiedziało się bardzo pozytywnie o nowym produkcie Google (chyba najbardziej entuzjastycznie Oliver Reichenstein). Podzielam opinię, że Google+ jest dobrze zaprojektowany i naprawdę ładny, ale sama funkcja kręgów od początku wydała mi się dość mało przydatna w stosunku do tego jak bardzo została wyeksponowana. Nikt chyba za bardzo nie wie jak kręgi najlepiej wykorzystywać, podobnie jak nikt nie wiedział co robić z Google Wave'em. Tak, to fajne, w teorii całkiem użyteczne, ale w praktyce? Pojawił się w sieci dokument z dobrym radami jak używać G+ i w sekcji “Kreatywne sposoby użycia kręgów” można przeczytać, że warto zrobić sobie kręgi Inbox, Read later i Drafts, odtwarzając nic innego jak schemat skrzynki mailowej…

Nie zgadzam się z Pawłem Tkaczykiem, który napisał, że Google+ to "serwis społecznościowy, który radzi sobie lepiej z przenoszeniem naszych rzeczywistych relacji do świata wirtualnego".

1) G+ sam sobie z tym nie radzi, bo w żaden sposób tego nie automatyzuje, tak jak próbuje to robić Facebook śledząc częstotliwość interakcji, obliczając "bliskość" i w zależności od tego prezentując informacje na wallu lub nie. Google+ jest w tym zakresie serwisem dużo mniej ambitnym, trzeba w nim wszystko poustawiać ręcznie, wykonując żmudną pracę na rzecz Google i sprzedając mu gotowe informacje o naszych znajomych. Cokolwiek myśleć o algorytmach Facebooka, G+ bardziej przypomina zwykły czytnik RSSów, do którego dodajemy kanały i grupujemy je w odpowiednie foldery. Jest to wszystko bardzo sztuczne - realne relacje społeczne są oparte na wspólnych doświadczeniach, aktywnościach i zainteresowaniach, raczej nikt nie prowadzi zeszytu z klasyfikacją przyjaciół, do czego skłania G+.

2) Dlaczego w ogóle przenoszenie rzeczywistych relacji do serwisu internetowego ma być korzystne? Serwisy społecznościowe nie istnieją po to, żeby zastąpić prawdziwe relacje, ale żeby je uzupełnić o coś nowego, co jest możliwe tylko w sieci. Przytaczanie badań, które odkryły że istnieje coś takiego jak różne kręgi społeczne (wow!) brzmi dla mnie strasznie naiwnie. Kojarzy mi się to z badaniami Stanforda nad tym, jak ludzie antropomorfizują komputery - z czego wyciągnięto wniosek, że najlepszym interfejsem będą mówiące awatary i tak powstał MS BOB. Opowieści o tym, że ktoś opublikował na Facebooku coś, czego nie powinien zobaczyć jego szef i w efekcie został zwolniony, to opowieść o głupocie użytkownika - równie łatwo można zrobić to samo na G+.

3) Główny ekran Google+ ciągle bardziej przypomina śmietnik, niż odzwierciedlenie jakiś rzeczywistych relacji - wszystkie kręgi mieszają się ze sobą, pojawiają się tam nieznajomi (Incoming) i komentarze z Extended Cirles, przebija się ten kto więcej postuje, a nie ci z którymi jesteśmy bliżej. Asymetryczne relacje powodują, że użytkownicy mają mniejsze opory przed dodawaniem nieznajomych i poziom spamu jest wysoki.

Od strony nadawcy

Kręgi mają sens przede wszystkim z punktu widzenia nadawcy (wybieram kto powinien zobaczyć mój post, a kto nie). Każdy użytkownik ma swoje własne kręgi, nie są one jakimś atrybutem treści, tylko listami adresatów.

Czy taka rozbudowana selekcja odbiorców, to jednak rzeczywiście duża wartość dla użytkowników? Social media to przecież ekshibicjonizm - większość aktywnych userów społecznościówek ma około 200 lub więcej kontaktów. Dla przeciętnego zjadacza Fejsa celem jest pokazanie się z jak najciekawszej strony jak największej liczbie followersów i zebranie jak największej liczby lajków, plusików i komciów. Z tego powodu większość wiadomości i tak będzie trafiała na “public” albo do większości kręgów. Jeśli istnieje potrzeba bardziej prywatnej komunikacji wystarczą wiadomości prywatne, chat, czy po prostu wysłanie maila.

Wrzucanie kompromitujących zdjęć z imprez tylko dla najbliższych znajomych? OK, ale i tak należy się liczyć z ryzykiem, że wszystko co pojawi się w internecie może zostać skopiowane i resharowane.

Zastanawianie się nad wyborem właściwego kręgu odbiorców przy wysyłaniu każdej wiadomości szybko staje się raczej męczące, niż wygodne. Ludzie nie lubią myśleć. A co dzieje się z naszym już opublikowanymi postami, kiedy kasujemy kręgi, albo przenosimy między nimi osoby? Nagle okazuje się, że pozornie prosty interfejs niesie ze sobą sporo komplikacji.

Od strony odbiorcy

Kręgi to nie tylko listy adresatów naszych wiadomości, ale także osobne skrzynki odbiorcze dla wiadomości przychodzących. Z punktu widzenia odbiorcy kręgi są jednak mniej przydatne. Mogę podzielić moich znajomych na tych bardziej interesujących i nudziarzy, ale w takim razie po co w ogóle śledzić tych drugich, skoro relacje w G+ są asymetryczne? Osobnym problemem jest to, że podziały "do pisania" i "do czytania" mogą być różne, ale Google+ nie daje możliwości takiego rozróżnienia, co powoduje, że krzyżujących się kręgów robi się coraz więcej (jeden znajomy może się znaleźć w wielu kręgach).

Większość użytkowników ma co najmniej kilka tematów na które regularnie piszą posty, ale kręgi nie pomagają w filtrowaniu tych tematów. Gdybym nawet stworzył sobie krąg “spece UX”, to i tak będę miał w tym streamie kompletny bajzel, bo Eryk Orłowski częściej pisze o jazzie i boksie, Robert Drózd o bieganiu i Kindle, a Wojtek Kuśmierek wrzuca śmieszne obrazki. Filtrowanie treści umożliwiałyby tylko hashtagi (np. #ux) przypisane do posta, czego nie ma ani FB ani G+. Fajnie to zostało rozwiązane kiedyś na Flakerze.

W G+ sens wydaje się mieć jedynie podział na mniej licznych bliższych i bardziej licznych dalszych znajomych, ale patrz wyżej: do bardziej prywatnej komunikacji z tymi pierwszymi posłużą wiadomości prywatne, mail, komunikator itd.

Segregowanie znajomych i przekładanie ich z kupki do kupki, to nudna i dość bezcelowa robota - i tak kończymy z bałaganem.

Podsumowując

Drag'n'drop i animacje w kręgach w Google+ (zaprojektowane przez Andy'ego Herzfelda) są bardziej przyjazne, niż ustawienia prywatności Facebooka, ale w praniu wychodzi, że ta funkcja stwarza też sporo niedogodności. Kręgi za to świetnie sprawdzają się marketingowo sprzedając G+ użytkownikom jako jedyny charakterystyczny wyróżnik w stosunku do FB - co jest zresztą bardzo ciekawe. Dla mnie jest to przykład na różnicę między "wartością postrzeganą" a "wartością realną". Don Norman w jednej ze swoich książek pisał, że ludzie często wybierają produkty z większą liczba funkcji, bo wydaje im się że dają większe możliwości i więcej "value for money". W praktyce nie używają większości tych funkcji i cierpią z powodu mniejszej użyteczności bardziej złożonego produktu.

Google+ jest nowy, pachnący, dużo ładniejszy od FB, czysty i świeży, nie ma za sobą historii Facebooka, który jest patchworkiem różnych redesignów i historycznych zaszłości. W gruncie rzeczy G+ jest jednak tylko klonem Facebooka - wall, znajomi, posty, profile… Nie ma tu żadnej odkrywczej idei, nie ma wiele więcej. Modele biznesowe Facebooka i Google są zbliżone, bo opierają się na przychodach z reklam, podobne są rozwiązania. Przy czym dla Google stawka jest większa, bo nie musi umieszczać reklam wewnątrz G+, ale chce karmić społecznymi rekomendacjami swoją wyszukiwarkę.

Za chwilę w Google+ pojawią się strony dla biznesu, quizy (gry już się pojawiły), marketerzy, być może reklamy, marketingowy spam, handel plusikami dla celów SEO, zniknie urok nowości i elitarności. Sądzę, że Google+ ma szanse przetrwać i się rozwijać, jako pierwszy udany social mediowy projekt Google (głównie z powodu wmontowania w inne usługi - Gmail, Picasa, mapy), ale jako użytkownik jestem daleki od ekscytacji tym serwisem. To czy będziemy częściej używać Facebooka czy Google+ zależy od tego, czy Google uda się szybko przyciągnąć i utrzymać krytyczną masę użytkowników. Entuzjastyczni early adopterzy w końcu się znudzą i wygra ta sieć, gdzie zgromadzi się większy tłum. Czy będzie to FB czy G+ nie ma w sumie znaczenia, obie firmy dla wielu użytkowników tworzą infrastrukturę Internetu. W przypadku równowagi sił możliwe, że obie społeczności otworzą się na siebie i będziemy postować z Gugla do Fejsa lub odwrotnie, tak jak dzwonimy z sieci jednego operatora do drugiego.

Tylko firmy, które uwierzyły, że konsumenci pragną “dialogu z marką” w społecznościach będą zmuszone pojawić się w kolejnym miejscu.

Do poczytania