Właściwie Dan Saffer powiedział już wszystko... Ile razy słyszę lub czytam o „design thinking” włącza się mój detektor bullshitu. Pisałem już na ten temat kilka lat temu, ale teraz moje postrzeganie tego, co faktycznie kryje się za tym sformułowaniem jest dużo bardziej krytycznie. Czym jest design thinking i czym właściwie różni się od designu? Tego nikt nie potrafi dokładnie sprecyzować. To kreatywne myślenie, które polega na generowaniu rozwiązań dla problemów o nieznanym początkowo rozwiązaniu z użyciem takich metod projektowych jak obserwacja użytkowników, burze mózgów, prototypowanie. I przede wszystkim żółte karteczki, dużo żółtych karteczek 😉 Trudno powiedzieć, aby było to coś nowego, co uzasadniałoby posługiwanie się taką etykietką.
„Design thinking” zostało spopularyzowane przez firmę IDEO. Źródła tego terminu można prześledzić w książce Tima Browna (CEO IDEO) „Change by Design”. Właśnie ją czytam i to sprowokowało mnie do napisania tej notki. W skrócie: projektanci wzornictwa przemysłowego dostrzegli, że świat się zmienia: design to nie tylko ładne przedmioty - można też projektować niematerialne usługi, procesy, aplikacje internetowe. Stworzyli więc nowy buzzword, którego celem jest komunikowanie tego, że:
- Design to nie tylko forma, ale przede wszystkim rozwiązywanie problemów, i nie musi dotyczyć fizycznych przedmiotów;
- Designerzy posiadają specjalny sposób kreatywnego myślenia, którego nie używają konsultanci biznesowi w garniturach;
- Ale każdy, nawet Ty drogi kliencie, możesz być tak fajny jak designerzy, jeśli zaczniesz tylko myśleć jak oni. Nie musisz mieć doświadczenia w projektowaniu - w końcu to nie design tylko „design thinking”.
Pierwsza rzecz wydaje się dzisiaj oczywista przy dynamicznym rozwoju takich dyscyplin jak projektowanie interakcji czy service design (choć zawsze w końcu stoją za tym namacalne rzeczy, które trzeba zaprojektować). Z drugim mitem rozprawił się niedawno Don Norman - nie ma nic magicznego w myśleniu projektatnów, i nie ma gotowej recepty nad dobry design i następnego iPoda. "Change by Design" jest w dużej mierze reklamą IDEO i zadziwiająco jak na firmę, której motto jest "fail early, fail often" nie mówi nic o sytuacjach, kiedy proces projektowy nie doprowadził do udanych rezultatów. Z perspektywy czasu jednak niektóre case-y, które Brown opisuje jako zastosowane "design thinking" nie okazały się wcale takimi sukcesami (jak np. platforma OVI Nokia, która już nie istnieje). Najwięcej problemów sprawia jednak punkt trzeci...
Design bez designu
"Design is easy. All you do is stare at the screen until drops of blood form on your forehead." - Marty Neumier
Projektowanie to zwykle długie godziny spędzone prze ekranem komputera, szlifowanie detali, wypróbowywanie setek rozwiązań, katalogowanie treści, pisanie specyfikacji. To męczące, zdarza się, że nawet nudne, satysfakcja pojawia się dopiero, kiedy po długim czasie dochodzimy do rozwiązania, które wydaje się najlepiej spełniać założone cele. Większość dużych projektów trwa miesiącami, czy nawet latami, więc w pewnym momencie pojawiają się też wątpliwości i znużenie własnymi pomysłami.
„Design thinking” wydaje się to wszystko ignorować skupiając się tylko na tych etapach procesu projektowego, które są najbardziej „fajne” i medialne - warsztatach kreatywnych, szkicowaniu, generowaniu jak największej liczby pomysłów. Oczywiście przy projektowaniu jest sporo miejsca na zabawę, ale przecież to tylko część prawdy. Zadaniem projektantów jest zawsze stworzenie konkretnego rezultatu: czegoś co użytkownik może zobaczyć, poczuć, użyć. Nie jest to tylko snucie wizji.
Mam wrażenie, że zwolennicy „design thinking” traktują wybrane metody designu jako rodzaj life-coachingu, czy terapii, która pozwala odkryć im, że też potrafią myśleć kreatywnie. Jasne, każdy może być kreatywny, ale niekoniecznie ma to wiele wspólnego z projektowaniem.
Prawdziwe projektowanie, to nie tworzenie wizji na rok 2050 bez jakichkolwiek ograniczeń. „Real artists ship” jak mówił Steve Jobs, tworzenie projektów koncepcyjnych nie jest nic warte. Setka szkiców i tysiąc post-itów nie są nic warte, jeśli nie prowadzą do stworzenia realnego projektu o realnej wartości biznesowej. A design thinking bardziej skupia się procesie i fajności swoich metod, niż na efektach końcowych. To taki dizajnerski fetyszyzm 🙂
Projektanci dość szybko narzucają sobie wymagania i ograniczenia, potrzebują zawężenia pola właśnie po to, żeby szybko stworzyć coś bardziej konkretnego. Rozwijają swoje pomysły przez pracę nad konkretnymi rozwiązaniami - w kolejnych iteracjach uczą się i zadają pytania poprzez tworzenie i analizowanie tego, co zrobili, a nie tylko myślenie.
Design thinker vs. Designer
To co wydało mi się bardzo niefajne w książce Browna, to pojawiające się między wierszami przeświadczenie, że „desing thinker”, to coś więcej, niż „designer”. Design thinker tworzy wiekopomne wizje, designer jest tylko od brudnej roboty. Stoi to w sprzeczności z tym, co powtarzał wiele lat temu założyciel IDEO David Kelley, że to właśnie „design is thinking” (co ma być źródłem terminu).
Bliska współpraca klientów z projektantami jest oczywiście bardzo cenna, i książka Browna jest pełna takich przykładów. Włączenie klientów w proces projektowy ułatwia generowanie i ocenę rozwiązań. Klienci wnoszą do projektu głęboką znajomość swojej dziedziny, a projektanci cenne spojrzenie outsidera, doświadczenie z wielu różnych branż i projektów, plus konkretny warsztat. Myślę jednak, że pojęcie "design thinking" zamiast zbliżać ze sobą te dwa światy i pozwalać wzajemnie zobaczyć klientom i projektantom wartościowe rzeczy z obu stron, w rzeczywistości może deprecjonować wartość projektanta. Designer staje się wykonawcą pomysłów "myśliciela": wireframerem, operatorem Photoshopa.
Tego jaki stosunek do designu ma firma nie powinno się oceniać po ilości kreatywnych warsztatów i wygenerowanych pomysłów, liczbie post-itów przylepionych na ścianach oraz prezentacjach z dużą liczbą mądrych angielskich zwrotów, ale po tym jak traktuje, briefuje i angażuje swoich designerów, i jakie usługi i produkty dostarcza swoim klientom.
Update, 2015: kilka tweetów od designerów, których naprawdę cenię 🙂
Don’t trust anyone with the words “design thinking” in their bio.
— Dan Saffer (@odannyboy) February 23, 2013
There is design literacy. There is design fluency. There is design mastery. But there is no such thing as design thinking.
— Jared Spool (@jmspool) November 16, 2014
@BrianRushUX Design Thinking is a myth propagated by high priced consultants to suggest there's something special about design.
— Jared Spool (@jmspool) November 16, 2014
"Design Thinking" is a misnomer. It misleads one away from design's visceral & experiential aspects, towards an over-emphasis on the mental.
— Bill Buxton (@wasbuxton) March 10, 2015
Fuck design thinking. Start design doing. #CutTheShit #PreachingIsForChurch #LessTalkMoreRock
— Josh Payton (@jpay) January 7, 2015
Every time you say “design thinking” God kills a very stylish kitten.
— Mike Monteiro (@monteiro) October 13, 2015
Do poczytania:
- Tim Brown, "Change by Design", HarperBusiness, 2009
- Donald Norman - Design Thinking: A Useful Myth
- Peter Merholz - Why Design Thinking Won't Save You
- How Can We Fix the Problems of Design Thinking?
[…] Change by Design Tima Browna. Niby je jakoś od dawna planowałem, ale nie mogłem się zebrać. Dyskusja na temat design thinking na uxdesign.pl trochę to na mnie wymusiła, ale tak naprawdę troszeczkę tylko. Po ponownym przeczytaniu mogę z […]
Warto przeczytać: Design thinking isn’t about thinking. It is about doing.
[…] nawet kiedyś już pisałem post o tej książce). Nie bez znaczenia jest fakt, że niedawno na blogu Maćka Lipca prowadzona była naprawdę gorąca dyskusja właśnie na tematu design thinkin…. Co więcej – napisałem tam, że wrócę do „Change by Design”, żeby mieć […]
@Wojciech
Mnie się wydaje, że po prostu przeszliście cały normalny proces projektowy 🙂 Możesz to równie dobrze nazwać user-centered designem.
@Maciek
Wyglądało to tak, że chcieliśmy przejść przez cały proces design thinking w ciągu dwóch dni. Celem było zbudowanie eksponatu w CNK, który miał wpasowywać się jak najbardziej w potrzeby zwiedzających. Poświęciliśmy praktycznie cały pierwszy dzień na badaniach zwiedzających Kopernika (robiliśmy krótkie wywiady, rozmowy z animatorami, filmy i zdjęcia z ukrycia). Na podstawie dość sporego materiału, który udało nam się zebrać, odkryliśmy kilka ciekawych insight’ów, które uwzględniliśmy oczywiście w procesie wymyślania już konkretnych projektów. Okazało się, że podczas burzy mózgów padły dwa bardzo fajne pomysły, które postanowiliśmy zrealizować. Budowaliśmy i kodowaliśmy przez całą noc i następnego dnia testowaliśmy nasze prototypy ze zwiedzającymi.
Rozpoczynając nasz hackathon nie mieliśmy absolutnie żadnego pomysłu, czy projektu, co moglibyśmy zbudować. Wszystko powstało na miejscu w dwa dni.
Naszym celem było jak najszybsze doprowadzenie do zbudowania fizycznej reprezentacji (rapid prototyping) jakiegoś pomysłu i potem ciągłe jego doskonalenie w sposób iteracyjny. Tak mi się wydaje, że na tym to całe design thinking polega 😉
@Wojtek
No i super 🙂 ale Wy od razu coś zbudowaliście/zaprojektowaliście! I o to chodzi!
Jeśli nie wiecie czym jest Design Thinking to spytajcie autorów pojęcia. Nie mają sensu rozważania – CZYM JEST coś co zostało stworzone lub wymyślone. To tak jakby doszukiwać się podtekstu w imieniu Paweł, Jan, Maciej.. etc.
Zamiast skupiać się na metodykach trzeba się skupiać ca celach. DT to kolejna metoda którą ktoś wymyślił i ktoś nazwał. A najlepszą metodą jest ta którą potrafimy świetnie wykorzystać i dzięki której osiągniemy zamierzony cel.
Dawno nie zaglądałem na bloga, a okazuje się, że zostałem wywołany do tablicy 😉 Całkiem niedawno robiliśmy hackathon w Centrum Nauki Kopernik, w ramach którego udało nam się zbudować dwa prototypy eksponatów dla CNK, które testowaliśmy ze zwiedzającymi i na bieżąco modyfikowaliśmy. Wszystko powstało zgodnie z metodą design thinking. Tutaj jest krótka fotorelacja:
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.275562499200049.62982.209861352436831&type=1
Jasne, czemu nie 🙂 Choć nie mam takiego talentu do prezentacji jak Dan (btw, wszyscy z którymi rozmawiałem o tym wystąpieniu zastanawiali się na ile był trzeźwy, co wcale nie odbiera siły jego argumentom 🙂 )
Acha, widzę, że udało nam się choć trochę cię przekonać :)))) Tak naprawdę pewnie w naszych profesjonalnych działaniach zależy nam na dokładnie tym samym a cała dyskusja jest bardziej na poziomie znaczenia poszczególnych określeń… Swoją drogą, dałbyś się namówić, żeby dla CHI Polska przygotować sesję z dwoma – trzema filmami (jak ten Dana) o Design Thinking (mogą być negatywne:) albo na jakiś inny temat? Myślimy o odpaleniu nowej konwencji dla spotkań i byłoby super, jakbyś zgodził się jedno z nich poprowadzić:) Co ty na to?
@Aga
Dla mnie service design jednak coś konkretnego znaczy – co innego holistyczne projektowanie usługi, co innego jednego touchpointu (czyli to, na co designer zwykle był do tej pory briefowany – zrób nam sajt, placówkę, interfejs, pudełko, reklamę, logotyp, whatever, nie myśl o reszcie).
A DT jest takie rozmyte, że naprawdę nie widzę, czym to się różni od UCD. Jeżeli miałbym tego pojęcia używać (a nie odżegnuję się od tego, mimo osobistych wątpliwości :), to podkreślałbym, że DT to “wymyślanie przez działanie” tzn. prototypowanie, a nie takie sobie myślenie na sucho w PowerPoincie, czy nawet na burzy mózgów 🙂
Wydaje mi się, Maciek, że cała dyskusja rozbija się o podział na proces i na wynik danego działania. Bo z założenia wynikiem dowolnego procesu projektowego powinien być jakiś design, prawda?:) Szczerze mówiąc to chyba w miarę równolegle do twojego wpisu, napisałam u siebie moje przemyślenia o DT (http://uxplus.pl/zlamac-status-quo/), ale kilka argumentów chętnie jeszcze raz powtórzę:)
DT jest jednym z podejść do takiego procesu i w moich oczach brakującym wcześniej uzupełnieniem UCD w pierwszej fazie projektowej. Chyba zresztą najlepiej opisuje to Bill Buxton w swojej książce :Sketching User Experiences”. A jak z każdym procesem, można go dobrze albo źle stosować. I kiedy stosuje się go świadomie i zgodnie z potrzebami projektu, wtedy z reguły wyniki są ciekawe. Natomiast kiedy stosuje się tzw. mechanikę, czyli te biedne żółte karteczki, to wtedy najprawdopodobniej niewiele z tego wyniknie. Podobnie jest zresztą z agile’owym podejściem do programowania. Wiele osób stosuje mechanikę, np. scrum totalnie nie rozumiejąc, czemu takie podejście ma służyć i jak z niego dobrze skorzystać. Ostatnio rozmawiałam z jednym wonnabe klientem, który zapytany o sposób programowania powiedział, że stosuje elementy agile’a. I na mój argument, że nie można stosować elementów agile’a, tak jak nie można być w połowie żabą, spłonił się i powiedział: no tak, w książkach piszą, że albo się robi coś agile’owo albo nie…;)
Zgadam się z toba, że określenie DT stało się takim hypem, jak kilka lat temu emotional design czy User Experience. Zresztą określenie UX też jest w naszych kręgach zdecydowanie nadużywane, nes pa?:) Dla mnie DT określa proces, który w Eindhoven nazywaliśmy design research. Z tym, że niewiele osób wie, do czego takie określenie odnieść w przeciwieństwie do DT. Stąd łatwiej jest mi się komunikować z innymi i tworzyć wspólne zrozumienie proponowanego przeze mnie podejścia używając sformułowania, które dzięki Timowi Brownowi jest ostatnio nadzwyczaj popularne:D A jeśli ktoś ma zbyt mechaniczne wyobrażenie, czym taki proces jest, to dla mnie jest to szansa na pokazanie mu wartości takiego podejścia. I może dzięki temu będzie choć trochę więcej nietuzinkowych rozwiązań na naszym polskim podwórku:)
Notabene, kolejnym takim hypem jest określenie: service design i customer experience. Koniec końców wszystko sprowadza się do tego, żeby wreszcie zacząć holistycznie projektować rozwiązania, które stawiają w centrum użytkownika bez zatracenia wartości biznesowej. A dla mnie, jak długo użytkownik jest w centrum a celem projektu nie jest jedynie poprawa użyteczności danego rozwiązania, to jestem szczęśliwa bez względu czy takie podejście nazywa się tak czy inaczej. Bo to w końcu tylko nazwy, a przecież wydaje mi się, że nam wszystkim chodzi o to samo – żeby projektować intuicyjne i dopasowane do potrzeb ludzi systemy interaktywne:)
@Aga
No tak – ale to efekt design thinking, czy po prostu designu? Ciągle nie widzę jak jedno można oddzielić od drugiego? 🙂 A jak nie można, to po co dwa terminy?
Może ja tu się wtrącę z przykładem czegoś bardzo konkretnego: dzięki metodom Design Thinking powstał interfejs Priority Inbox dla googlowego gmaila, który projektowałam. Wynik: 12 milionów użytkowników i opinie o największej rewolucji w gmailu od jego powstania… Tak, że ja sama w takie podejście bardzo wierzę i jak najbardziej w swoich działaniach stosuję. Zresztą w googlu nie byłam jedyna:)
Pozostanę sceptyczny 🙂 Biorąc pod uwagę, że gdy mowa o design thinking w kółko powtarzają się te same przykłady: wózek-koszyk IDEO, P&G… I jak wynika z tej dyskusji nie ma zgody, gdzie kończy się design thinking, a zaczyna po prostu design.
Wojtek, co Ty stworzyłeś ciekawego wykorzystując tę hmm… “metodę”? 🙂
@Maciej
W takim razie powracamy znowu do dyskusji co to jest “dizajn” i “dizajnerskie projekty”.
Pierwszy mój przykład dotyczy rozwiązania przede wszystkimi problemu inżynierskiego i logistycznego (jak zorganizować system serwisowania inkubatorów przez mechaników samochodowych). Jest to rozwiązanie działające na świecie w krajach rozwijających się.
Drugi przykład ze (złego 😉 ) IDEO dotyczy wózka na zakupy i tutaj akurat można polemizować, czy to jest “dizajn”, czy nie. Zresztą nie wiem, czy to rozwiązanie zostało gdzieś komercyjnie wprowadzone.
Trzeci przykład z GE Healthcare dotyczy problemu przede wszystkim technicznego. Specjalnie wrzucam jeszcze drugi case na temat badań tomografem dzieci i zamianie tego doświadczenia w przygodę:
http://newsroom.gehealthcare.com/articles/ScienceandEmpathy/
Czwarty i piąty przykład odnosi się do P&G. Zwłaszcza w ostatnim linku znajdują się konkretne case’y jak wykorzystano design thinking do tworzenia produktów, czy kampanii (wiem, że Pampersy nie są sexy, ale też tam siedzi design thinking 😉 ).
Zresztą dla mnie najlepszą biznesową rekomendacją, że design thinking działa jest to, że takie ogromne firmy jak GE, czy P&G zapisują sobie to w swojej korporacyjnej kulturze i wykorzystują stale w pracy nad nowymi produktami, czy rozwiązaniami.
@Wojciech
Ależ to są właśnie 100% designerskie przykłady sprowadzające się do stworzenie konkretnej RZECZY, przedmiotu, urządzenia. Opracowane przez designerów lub studentów designu. Koncepty, a nie coś co z powodzeniem funkcjonuje na rynku.
A ten sajt Olay to jakaś bieda…
@Maciej
Proszę bardzo o to kilka case’ów z zastosowania design thinking w projektach “niedizajnerskich”:
Inkubator zbudowany z części samochodowych:
http://designthatmatters.org/portfolio/projects/incubator/
Stary filmik z IDEO o tym jak tworzyli wózek na zakupy:
http://www.youtube.com/watch?v=M66ZU2PCIcM
Bardziej inżynierski przykład z GE:
http://www.businessweek.com/magazine/content/07_11/b4025417.htm
Case z P&G oraz artykuł o tym jak starają się zaszczepić design thinking w swojej korporacyjnej kulturze:
http://www.businessweek.com/innovate/content/jul2008/id20080728_623527.htm
W ogóle to tutaj jest cały wykład o tym jak P&G stosuje design thinking:
http://youtu.be/Co8BAz5LOOk
@Marcin,
Dla mnie projektowanie to praca, która jest oceniana po dostarczanych efektach, a nie po tym jak fajnie się czułem uczestnicząc w projekcie 😉 Po zapaleniu jointa też możesz się poczuć jak Harry Potter i mieć wiele ciekawych pomysłów, ale następnego dnia one zwykle nie okazują się takie super 😉
Znam uczucie po intensywnej burzy mózgów, kiedy wydaje Ci się, że masz same genialne pomysły i możesz przenosić góry, ale później prawie zawsze okazuje się, że masz tylko półprodukty idei, które wymagają jeszcze selekcji i długiego szlifowania.
Postaram się jeszcze raz jak najkrócej wyrazić, co o tym wszystkim myślę:
design thinking, to dla mnie coś podobnego jak NLP czy homeopatia – psychologowie i lekarze mówią, że to najwyżej część prawdy i nie ma dowodów, że tak magicznie działa. Tak samo wielu designerów (lepszych ode mnie) myśli o “design thinking”. Z perspektywy designu “design thinking” to tylko toolbox znanych metod i najwyżej część prawdy, pierwszy rozdział książki bez kontynuacji. Designerzy potrzebują komunikacji i kolaboracji z nie-designerami, ale każdy specjalista ma swoją ważną rolę w projekcie.
Jeśli “design thinking” ma nie mieć większego związku z designem, a być frameworkiem do rozwiązywania różnych problemów przez nie-designerów, to spoko. To nawet ciekawe, chciałbym poznać przykłady jakie efekty to przynosi. Ale nie case-y od designerów IDEO, tylko właśnie od nie-designerów, które przyniosły rzeczywiste, wymierne, innowacyjne rezultaty, nie w wymiarze designu.
A teraz kibicujemy Holandii 🙂
@Marcin
Zgadzam się w 100% 😉 Ja też zaliczam się zdecydowanie do tej drugiej grupy osób, czyli ludzi niekoniecznie związanych z designem, ale chcących coś ciekawego tworzyć korzystając z narzędzi design thinking.
Jeżeli ktoś jest zainteresowany jak design thinking działa w praktyce, to zapraszam na otwarte warsztaty oraz inne inicjatywy, które organizujemy w ramach nieformalnej grupy Design Thinking Warsaw:
https://www.facebook.com/designthinkingwarsaw
Obejrzy człowiek parę meczy, wraca i nie wie od którego miejsca dyskusji powinien zacząć. Ehhh 😉
Kiedy czytam jeszcze raz post Maćka oraz poniższą dyskusję mam takie wrażenie, że DT postrzegany jest z dwóch stron. Projektanci i osoby związane z szeroko rozumianym designem przemysłowym postrzegają go jako narzędzie designerskie i z ich punktu widzenia DT jest ściemą bo ogranicza rolę profesjonalnego (wykształconego) designera.
Druga grupa, to osoby patrzące na DT jako na narzędzie/metodologię rozwiązywania różnych problemów i tworzenia różnych rozwiązań (nie odwrotnie! 😉 Ja widzę się w tej drugiej grupie, ale tak najbardziej generalnie (czyli na jeszcze wyższym poziomie ogólności) to nie widzę różnicy.
Maciek pytał w komentarzu “po co to”. Pewnie że można uważać to za PR IDEO, ale jak mam być szczery nie bardzo mnie to przekonuje. Nie przekonuje mnie to, bo metodologia ta broni się swoją elastycznością i efektami jakie jej zastosowanie daje przy rozwiązywaniu problemów czy tworzeniu nowych rozwiązań. Ja się jej dopiero uczę i naprawdę nie jestem w niej wprawiony, ale czasami kiedy coś przy jej użyciu robię jestem zaskoczony wynikami. To jest taki dziecięcy zachwyt przypominający trochę scenę z Pottera kiedy wybiera sobie różdżkę albo siada na miotłę – po prostu robi się coś małego, a potem wraca do Ciebie fala i widzisz że działa. A potem człowiek uświadamia sobie, że tak naprawdę to tego jeszcze nie umie i że wyszło mu trochę przypadkiem 🙂 Hm, chyba popadam w mesjanizm 🙂
W DT mówi się o procesie, ale naprawdę, gdyby były tam chociażby ślady procesu to zupełnie nie byłbym nim zainteresowany. Istotą DT nie jest proces, chociaż z boku może to tak wyglądać. IMHO to jest rodzaj ogólnego frameworku do rozwiązywania problemów (przy użyciu żółtych karteczek).
Jak dla mnie może się to nazywać jakkolwiek i pewnie za jakiś czas nazwa się zmieni – w końcu trzeba będzie wydrukować trochę nowych książek i popchnąć dyskusję na nowe tory. Ale to co najważniejsze, to że niezależnie od tego jak się ta metoda nazywa, to jest jednym z tych narzędzi czy sposobów myślenia które na końcu przyczyniają się do tego, że świat wokół zmienia się na lepsze. Teraz to już faktycznie czysty mesjanizm jest! 😉
Tymczasem… jeden z większych popularyzatorów design thinking Bruce Nussbaum,
profesor innowacji (?) rozczarowany rezygnuje z tego terminu i proponuje zamiast tego
coś co nazywa “creative quotient” albo “creative intelligence”, cokolwiek to znaczy… 😉
Co mnie tylko upewnia, że jest to głównie napuszony marketingowy slogan…
http://www.fastcodesign.com/1663558/design-thinking-is-a-failed-experiment-so-whats-next
Btw, fajna dyskusja, chyba najlepsza na tym blogu do tej pory. A zastanawiałem się, czy komentarze mają w ogóle sens 🙂
Design thinking rzeczywiście mocno prowokuje. W moim odczuciu tego jak prezentuje to Tim Brown i jak pisze o tym @Maciej, faktycznie jest to wizja jakiegoś mocno uduchowionego projektowania (może powinno być spiritual design?). I w takim ujęciu – design thinking – dany jest tylko najlepszym, najbardziej natchnionym. Łowcom innowacji. Poszukiwaczom idealnych konceptów. Idealnych – nierealnych.
Ja osobiście (nie wiem czy słusznie) wolałbym traktować design thinking jako element całego procesu. Fragment (nie umniejszając mu jednak w żadne sposób). Ale nie taki, który dany jest tylko wybranym, ale wszystkim – w tym „zwykłym” ludziom. Zwykłym tj. takim, którzy nie są specjalistami w obrębie podjętego problemu projektowego. Oni mogą wraz z projektantami „myśleć”, generować koncepty, ścieżki rozwoju itp.
Najlepiej obrazuje to wizualizacja w linku poniżej (zaczerpnięta załączonej w artykule prezentacji na slideshare). W fazie poszukiwań, całego koncypowania, prototypowania itp. niech ludzie uczestniczą. Niech myślą, odlatują i co tam tylko chcą. Jeśli dojdą do jakiś słusznych rozwiązań – chwała i szacunek im za to. Na pewno będzie to ogromna wartość dodana do projektu.
http://a8.sphotos.ak.fbcdn.net/hphotos-ak-ash3/165863_462751650420221_233299498_n.jpg
Ale w zasadzie to jaki kształt przybierze koncept, jak zostanie “zmaterializowany”, wdrożony, itp. zależy w największym stopniu od designera (w próżni rzecz jasna – gdzie klient nie może za bardzo namieszać). Jeśli tylko jest to ktoś kompetentny, z pewnością zrobi wszystko, żeby jak najlepiej podsumować pracę zespołu. Jeśli będzie to ktoś w rodzaju zadufanego w sobie designera celebryty, raczej nie ma co liczyć na to, że odda właściwie to co wypracowali inni. Zamiast tego będzie pewnie forsował swoje idee, rozwiązania i finalnie „zmaterializuje” to tak jak on to widzi.
Designer (niecelebryta) zna metodykę i dzięki temu nad całym procesem może czuwać, tak, żeby za bardzo się nie „rozjechał” na lewo i prawo. To myślenie projektowe gdzieś musi się w końcu (kiedyś) kanalizować. Ciężko wyobrazić sobie sytuację, w której „tłum”, zespół interdyscyplinarny jednogłośnie podejmuje decyzje o dalszym przebiegu procesu. Co wdrażamy, a co porzucamy.
Nie chodzi mi broń Boże o jakąś gloryfikację roli designera, ale o traktowanie go jako koordynatora interdyscyplinarnego zespołu. Od zarania dziejów „projektowało” się bez design thinking. Ja z całym przekonaniem uważam, ze design thinking bardzo mocno podbija zasadność, słuszność efektu procesu projektowego. Z drugiej strony kompletnie nie dziwi mnie to jakie zamieszanie ten termin wprowadza. Ludzie nie mogą się ogarnąć z samym pojęciem designu, w czasach, gdzie wszystko jest „zadesignowane”, designerskie. Nic więc dziwnego w tym, że design thinking powoduje jeszcze większą konsternację.
Tak jak pisze @Wojciech design thinking niesie ze sobą sporo bardzo przydatnych i wartościowych przemyśleń. Metod i narzędzi. I jeśli tylko efekt uwzględnia techniczną wykonalność, jest ekonomicznie uzasadniony i spełniania potrzebę, nie widzę absolutnie nic złego w hołdowaniu takiego myślenia. W końcu jak już słusznie zauważyliście w powyższej dyskusji, każdy robi to po swojemu i każdy sam sobie projektuje własną definicję designu.
Generalnie jakoś ostatnio zbyt dużo zaczyna się pojawiać bicia piany i napuszonego marketingu, nacechowanego tanim mesjanizmem (o czym wspominasz).
Zupełnie poważnie, więcej można wyciągnąć z lektur projektantów klasycznego designu oraz ludzi, którzy zajmowali się rozwiązywaniem problemów w latach 70. XX wieku, niż tym, co teraz wychodzi i co próbuje się sprzedawać na różne sposoby rynkowi.
Polya w tej materii jest ciągle żywa inspiracją!
Coś mi się pomieszało i w moim poprzednim komentarzu zamiast @Rafał powinno być @Paweł 😉
@Maciej
Tak jak pisałem wcześniej; nie ma za bardzo sensu zastanawiać się nad tymi nazwami i pojęciami, bo każdy ma swoją (jedynie słuszną 😉 ) definicję. Nie wiem, czy design thinking to dobra czy zła nazwa, jakąś nazwę musieli wybrać. Zgadzam się w 100%, że iteracje, prototypowanie, burze mózgów to nic odkrywczego. Zresztą samo design thinking ma swoje początki w latach 60. Jednak cała moc design thinking tkwi w połączeniu tych wszystkich poszczególnych elementów w jeden spójny proces.
“nie wierzę w to, że naukowcy, inżynierowie, czy artyści powinni się uczyć kreatywności akurat od designerów”
Z tego co mi wiadomo, to design thinking (czy jakbyśmy tego inaczej nie nazywali 😉 ) powstało na Stanfordzie (http://dschool.stanford.edu/) i zostało stworzone przede wszystkim przez inżynierów, którzy czerpali inspirację ze świata designu.
“Myślę za to, że ten coraz bardziej popularny buzzword może prowadzić do błędów i wypaczeń
– zbyt dużej koncentracji na procesie, a nie na jego rezultatach
– produkowaniu zbyt wielu pomysłów, które nie przekładają się na rzeczywistość
– umocnieniu wiary w junior brand managerach, że projektować każdy potraf”
Jak najbardziej się zgadzam i obserwuję to od dłuższego czasu w różnego rodzaju mediach. Mnóstwo ludzi błędnie odczytuje tą nazwę i kojarzy ją przede wszystkim z designem, a kontekst jest znacznie szerszy. Sama metodologia nie jest temu winna, ale ludzie, którzy z niej niewłaściwie korzystają. Potem powstaje mnóstwo nierealnych pomysłów, nikt nie skupia się na rezultatach i wszyscy myślą, że są wielkimi projektantami.
@Rafał
Polecam wykład z d.school’a, gdzie jest mowa przez 40 min. tylko o tym, jak dobrze przeprowadzić burzę mózgów, żeby w pełni wykorzystać jej potencjał:
http://youtu.be/BqKRcbxq7ck
Taka burza mózgów wcale nie jest prostą sprawą i potrzeba wiele pracy, żeby dobrze ją wykorzystywać, tak samo jak w przypadku design thinking.
Poza tym w samej metodologii design thinking jest mnóstwo różnego rodzaju narzędzi przystosowanych do każdego etapu procesu. W zależności od tego nad czym pracujemy, to dobieramy sobie odpowiednie metody. Dlatego też design thinking może być stosowane w bardzo szerokim zakresie przypadków.
Jeżeli nie udało nam się ostatecznie stworzyć wartościowego rezultatu, to wracamy na początek, definiujemy nasz problem na nowo i tworzymy kolejne rozwiązania. Design thinking nie polega tylko na przejściu z punktu A do punktu B i pokazanie gotowego rozwiązania. To jest ciągły proces, w którym szybko sprawdzamy nasze rozwiązanie w praktyce i cały czas poprawiamy, aż dojdziemy do zadowalającego rezultatu.
No i właśnie to jest mój problem z design thinking: znaczy to wszystko i nic. Kreatywne myślenie dla każdego do wszystkiego 🙂 Nazwa jest zła, zakres nieostry, każdy rozumie to inaczej.
Don’t get me wrong: jak najbardziej wierzę w iteracyjne podejście, prototypowanie, a nawet w burze mózgów, ale nie widzę w tym jakiegoś nowego odkrywczego przepisu na wszelkie problemy, ani nie wierzę w to, że naukowcy, inżynierowie, czy artyści powinni się uczyć kreatywności akurat od designerów.
Myślę za to, że ten coraz bardziej popularny buzzword może prowadzić do błędów i wypaczeń 🙂
– zbyt dużej koncentracji na procesie, a nie na jego rezultatach
– produkowaniu zbyt wielu pomysłów, które nie przekładają się na rzeczywistość
– umocnieniu wiary w junior brand managerach, że projektować każdy potrafi 😉
Jak to mówią starupowcy: pomysły są tanie, problemem jest egzekucja.
Dla mnie “design thinking” jest bardzo przydatnym narzędziem i uważam, że wynika z tego bardzo dużo. Odpowiedź na pytanie; czym jest design thinking znalazła się w tym artykule; cytuję: “To kreatywne myślenie, które polega na generowaniu rozwiązań dla problemów o nieznanym początkowo rozwiązaniu z użyciem takich metod projektowych jak obserwacja użytkowników, burze mózgów, prototypowanie. I przede wszystkim żółte karteczki, dużo żółtych karteczek.” Dodałbym jeszcze do tego, że nie jest to tylko samo “myślenie”, ale konkretna metodologia ze zbiorem zasad/reguł, które prowadzą nas przez cały proces projektowania.
Następną sprawą jest to, że design thinking nie jest tylko związany ze światem designu (ja pod pojęciem design rozumiem to, co u nas określa się jako wzornictwo przemysłowe i tym podobne rzeczy). Design thinking służy (jako metodologia i narzędzie) do tworzenia nowych rozwiązań. Może to być całkowicie oderwane od wzornictwa i dotyczyć rozwiązywania problemów społecznych (www.openideo.com), projektowania inżynierskiego, badań naukowych, czy usprawniania działania małego przedsiębiorstwa. Wszystko zależy od tego, co rozumiemy pod pojęciem design.
“Projektanci dość szybko narzucają sobie wymagania i ograniczenia, potrzebują zawężenia pola właśnie po to, żeby szybko stworzyć coś bardziej konkretnego. Rozwijają swoje pomysły przez pracę nad konkretnymi rozwiązaniami – w kolejnych iteracjach uczą się i zadają pytania poprzez tworzenie i analizowanie tego, co zrobili, a nie tylko myślenie.”
Właśnie o to chodzi w design thinking. To nie jest “myślenie”, tylko praca nad zdefiniowaniem problemu (jeden z pierwszych etapów procesu design thinking), wymyślanie pomysłów i potem ciągłe poprawianie projektu w sposób iteracyjny.
Z moich doświadczeń jako praktyka tej metodologii wynika, że jest to bardzo wartościowe narzędzie. Sprawdzałem działanie design thinking z różnymi grupami, przy bardzo różnorodnych problemach/wyzwaniach i zawsze byłem zadowolony z rezultatów. Zwłaszcza siłę design thinking można poznać wtedy, kiedy pracujemy w naprawdę multidyscyplinarnym zespole, gdzie każdy uczestnik wnosi nowe wartości do grupy. Wydaje mi się, że nie warto zastanawiać się nad tym, kto to jest “designer”, czy lepszy jest od “design thinkera”, czy design thinking deprecjonuje pozycję projektanta? Dla mnie design thinking jest zbiorem konkretnych metod, które sprawdziłem i działają oraz mogą być wykorzystane nie tylko przez designera, ale także przez inżyniera, naukowca, przedsiębiorcę, pracownika fundacji, polityka, czy właściciela “warzywniaka”.
A i jeszcze a propos tego co piszesz Maciej o Junior Brand Manager, to moim zdaniem przyczyną takich zjawisk nie jest to, że pojawiają się takie pomysły jak Design Thinking, ale to że w ogóle obszar projektowania jest jeszcze (przynajmniej w Polsce) mało profesjonalny. Niewiele firm, które znam rozumie proces projektowania i wszystko co jest z tym związane. Najlepszym, ale i najtrudniejszym rozwiązaniem jest właśnie edukacja i uczenie się nawzajem wspólnego języka.
Nie czytałem samej książki Tima Browna, a idee i narzędzia Design Thinking znam z innych źródeł.
W dużej mierze zgadzam się Maciejem jak i Marcinem, bo ja sam Design Thinking zawsze odbierałem na 2 sposoby:
1. Popularyzację Designu, jako ważnego elementu tworzenia czegokolwiek i próbę stworzenia jakiegoś wspólnego środowiska komunikacji między projektowaniem, a biznesem, czy też zespołem deweloperskim (nawet jako narzędzie budujące lepsze relacje w zespole, czy lepszego zrozumienia big picture projektu).
2. Zestaw pewnych narzędzi, które czasami mogą zadziałać i być przydatne, a czasami nie, ale warto je sprawdzić i zobaczyć kiedy mogą działać, a kiedy nie i czy przydają się do czegokolwiek. Ale wszyscy biorący w tym udział powinni mieć świadomość tego, że to może nie wyjść. Ile razy zdarzało nam się brać udział w burzach mózgów, z których nic nie wychodziło, albo trzeba było wybierać pomysł, który w głosowaniu odpadł 😉
Oczywiście zupełnie nie popieram sprzedawania zestawu narzędzi jako idealnych i wystarczających do osiągnięcia każdego celu. Do danego problemu, czy też sytuacji zawsze trzeba dobrać odpowiednie narzędzia, a i z tego może nic nie wyjść.
@pan nick – dzięki za korektę obywatelską 😉
@Marcin
No ja dalej nie wiem po co taki twór, poza tym że to PR IDEO. Brown pod koniec swojej książki popada w mesjanizm, w którym design rozwiązuje wszystkie problemy świata i moim zdaniem odlatuje. Każda specjalizacja jest cenna: projekt potrzebuje ludzi którzy patrzą z perspektywy użytkownika, tych którzy patrzą od strony organizacji obsługującej tego użytkownika, ludzi od technologii i tych którzy liczą pieniądze. Jeśli nagle wszyscy mają być designerami to popadamy w utopię.
Z zupełnie subiektywnego punktu widzenia kogoś kto nie ma wykształcenia artystycznego (jak większość designerów), ale cośtam projektuje razem z innymi projektantami, chciałbym żeby klienci byli otwarci do mówienie nam przede wszystkim o tym, co postrzegają jako problemy biznesowe i organizacyjne, nie o designie. Przeskakiwanie od razu do rozwiązań bez dokładnego definiowania celów i problemów jest gigantycznym problemem. Właśnie wtedy, kiedy to się dzieje myślimy o biznesie jako o tępych hobbitach i rodzą się takie memy jak Junior Brand Manager 🙂
Jak mam być szczery to nie widzę dużej różnicy miedzy “design” a “design thinking” i nigdy nie traktowałem ich rozdzielnie. Jedno i drugie służy temu samu – stworzeniu rozwiązania, które rozwiązuje problem czy zaspokaja potrzebę. Design thinking to dla mnie jedno z narzędzi, które można zastosować, aby osiągnąć cel. Założenie, że DT jest realizowalne bez designerów jest moim zdaniem niepoprawne. Integralną częścią takiego procesu są designerzy właśnie (rozumiani jako praktycy i to praktycy wykształceni). Powiedziałbym nawet, że biorąc od początku udział w pracach teamu (szczególnie w metodyce agile’owej) mają jeszcze większy wpływ na to co i jak zostanie zrobione.
Wkrótce będę czytał Browna ponownie i zwrócę uwagę na to, czy rzeczywiście przemyca jakieś rozróżnienie między “designerem” a “design thinkerem”. Ja tego nie zauważyłem, ale ja nie jestem i nie uważam się za designera, więc mogłem to po prostu przeoczyć (na zasadzie, że nie mnie to dotyczy).
Osobiście za największą zaletę DT uważam uwolnienie pokładów kreatywności zalegających w ludziach (szczególnie po stronie biznesu) oraz zatarcie granicy między biznesem a designem (w sensie pozytywnym, tzn. designerzy przestają być pieprzonymi czarodziejami, a biznes bandą tępych hobbitów 😉 DT jest też dla mnie swego rodzaju wyzwalaczem innowacyjności, pokazywaniem innym że “yes, we can”, ale nie w obszarze designu (bo to muszą robić specjaliści), tylko w obszarze biznesu. A rok 2050 i żółte karteczki? No cóż, każdy ma swoje fetysze 🙂
http://lukaszrokicki.pl/2011/09/20/chwila-wielkopomna-czy-wiekopomna/